8.31.2010



z pojęć zasłyszanych
myślenie kontrfaktyczne - wyobrażanie sobie, że coś mogłoby być inaczej. podobno jest powodem największych frustracji.

powyżej, kolejne zdjęcie z serii mam ochotę na Szczecin
scena chodziła za mną przez kilka dni. wreszcie, musiałam ją sfotografować.

http://szczecinszczesliwy.blogspot.com/
zapraszam!


zdjęcie z wczoraj.
przedostatni dzień wakacji, znowu lało.

8.28.2010



przez dwa tygodnie pobytu w Holandii ani razu nie słyszałam, by ktokolwiek na dzieci krzyczał, nic nie mówiąc o dawaniu klapsów. za to nie raz, słyszałam jak dzieciom śpiewano.

podobno jesteśmy społeczeństwem, które bicie dzieci zastąpiło krzyczeniem na nie. wrzeszczą wszyscy, rodzice, nauczyciele i same dzieci. co najczęściej krzyczą? "nie krzycz!"

powyżej: Szczecin (prawie) szczęśliwy.
ostatnio to moje ulubione zdjęcie.





na zdjęciach:
między deszczem a deszczem rozegrano mecz. w ostatnich minutach spotkania, lało.

8.27.2010



ze snów sześciolatka:
śniło mi się, że ten, no ten duży Mateusz ubrał sukienkę Igi i uciekał, a ja nie mogłem go dogonić! i wiesz on przebiegł przez ulicę!

czuć jesień, czas duszności, snów w których oddech staje się ciężki, porannych inhalacji.
na zdjęciach, dla odmiany: poranne tarzanki.

8.26.2010




krzywe jest piękne, to cytat z Ani (openwork). nieprawdopodobne, jakie bzdury ludzie mówią z przyjaźni ;-)

na fotografiach:
kilka krzywych drobiazgów (dla których zabrakło miejsca w piecu) i Kamil, nowy lokator Pracowni.
zatem, mam towarzystwo.


już wcześniej czytałam o oknach w Holandii, że są bez firan, kotar, żaluzji, że można w nie patrzeć i oglądać życie innych, że ludzie wystawiają się tam na widok publiczny. zaskoczyła mnie jednak wielkość tych okien. są jak witryny sklepowe. ogromne, w większości nie podzielone na skrzydła, idealnie czyste. stanowią dekorację domu. to dzięki strategicznie rozplanowanym bibelotom na parapetach, symetrycznie, pod kolor (dominują biele i beże).
nic w środku, nie wydaje się prawdziwe, naznaczone codziennością, jakimkolwiek pośpiechem, jakąkolwiek emocją. ludzie robią wrażenie jakichś nieludzkich siedząc sztywno przy stole, lub na na kanapie czytając gazetę.

na zdjęciu: okna polskie. znów Niebuszewo, dawne kwartały robotnicze, ulica której nazwy nie pamiętam, a na której mieszka Szyszka. znów, niezawodna, prywatna mapa. bez niej czułabym się obco w mieście.

8.23.2010




w tle ulica Krasickiego. po lekkim łuku, miękko, jakby od niechcenia płynie ku górze. tyko czas się tu zatrzymał jakieś dwadzieścia lat temu.

8.22.2010



znów dziecko. tym razem z serii zrób mi zdjęcie.

na marginesie
co oznacza skrót KMC? bo co NRD znaczy, mojemu pokoleniu wiadomo.



ktoś już kiedyś zadał to pytanie, jak twoje dzieci znoszą aparat fotograficzny? to ciągłe fotografowanie ich? znoszą. kiedy nie chcą, bym fotografowała, mówią, nie rób tego i nie robię. znają mnie dobrze, wiedzą kim i jaka jestem. gdy w trakcie opowieści zaczynam dopytywać o coś, jedno z nich mówi mama chętnie zrobiłaby tego zdjęcie, albo gdy w rozmowie pytam obce dziecko co masz na myśli?, jedno z nich prostuje mama zawsze tak głupio pyta.

dzieciństwo.....
co masz na myśli?
wszystkie dzieci na świecie, to najczęstsza odpowiedź przedszkolaka.
proste, nieskomplikowane, jasne. zabawne, trzeba było kontrkultury, ruchów emancypacyjnych, by w Nauce dojść do tego.

no i, kim jest dziecko?

8.21.2010




ponownie podejrzane
sobota - dzień ślubów i ślubnych zdjęć. tym razem podejrzane nad morzem.

k o n i e c z n i e
w świetle zachodzącego słońca.

n i e o c z e k i w a n i e
komary cięły jak cholera.

lubię takie sceny. mają w sobie wątek komizmu. przypadkowość wkrada się, burzy jakiś misternie dopracowany plan, romantyzm pryska, rodzi się niezwykłej urody krzątanina.

8.20.2010

on, tłumacząc córce: mama nie uznaje autofokusa, uważa, że to narzędzie szatana ;)

na zdjęciu:
ja ustawiałam ostrość. on znudzony, dyskretnie ziewnął sobie.

8.19.2010







pierwsze zdjęcia z serii:
mam ochotę na Sz.
Szczecin, Szczęście, Szept.

8.18.2010

niesamowite, jak ogromną radość mogą wywołać sprawy małe. chyba to jedna z tych rzeczy, którą winniśmy pielęgnować u dzieci, także dlatego, że trzyma mocno przy ziemi.
jednak zawsze znajdą się tacy, którzy będą widzieli tylko bakterie, choróbska i inne duże zagrożenia, budując tym samym dystans między dzieckiem a światem, kreując jego obraz jako coś szalenie niebezpiecznego.

na zdjęciu: radość, bo gołąb jadł z ręki.



najpierw myśleliśmy, że to jakiś zaklinacz gołębi. krążyły wokół niego, siadały mu na dłoniach i delikatnie częstowały się okruchami. ale szybko okazało się, że amsterdamskie gołębie po prostu są odważne i łakome. jeden nawet próbował wyrwać Idze kanapkę z dłoni, ku jej największej radości.

8.17.2010


w większości polskich miast (i nie tylko), doskwiera brak placów zabaw dla dzieci powyżej 6 roku życia. te które są, po kilku chwilach eksploracji okazują się zbyt proste dla nich, zwyczajnie nudne. i znów z pomocą przychodzi fantazja, zdolność adaptacji doświadczenia dnia codziennego.

na fotografii, zabawa w zapchany kibel. żeby było jasne, dzień wcześniej mieliśmy ten problem, choć nazywałam go delikatniej.

8.15.2010


z pytań nagłych i zaskakujących
mamo, jak się nazywał ten wariat, który wywołał II Wojnę Światową?

na zdjęciu: Niemierzyńska. jedna z tych fascynujących ulic, których bruk pamięta jeszcze Niemca.




podejrzane.
tym razem to nie Holandia, tylko Szczecin. Ślubna Masa Krytyczna (czego na zdjęciach nie widać). trochę to trwało zanim zorientowałam się o co chodzi tej grupie elegantów na rowerach. tak czy siak, widok był piękny. Nowożeńcom wszystkiego najlepszego!
zdjęcia zrobione przypadkiem i cichaczem w trakcie popołudniowego spaceru z Psem.
zabawne jest to, że chwilę wcześniej planowałam fotografowanie Niebuszewa (dzielnica Szczecina) właśnie wykorzystując balony. zrządzeniem losu udało się, na jednym ze zdjęć Niebuszewo w tle.

8.14.2010


podobno jesteśmy społeczeństwem postkolonialnym. nie w sensie dosłownym ale mentalnym. żyjemy w przekonaniu, że coś nas ominęło, że inni wyprzedzili nas i teraz musimy gonić świat. gloryfikujemy młodość, spryt, zaradność, dobra konsumpcyjne, rozpaczliwie inwestujemy w dzieci, przy najbliższej okazji uciekamy stąd dokąd tylko się da. nie akceptujemy słabości, bezradności, choroby. hasła typu człowiek najwyższą wartością, funkcjonują dobrze tylko na papierze.
podobno kiedyś się uspokoimy, kiedyś nam to minie, przestanie w naszym działaniu dominować lęk, podobno (na szczęście) taka jest kolej rzeczy.

na marginesie
niepełnosprawność taka czy inna, jest sytuacją życiową niektórych osób, nie ich właściwością. różnica niby mała ale znacząca. jej waga ujawnia się nie tyle na poziomie języka, co działania. bo to jak myślimy (a mniej więcej od czwartego roku życia myślimy słowami) wyznacza sposób w jaki działamy.

8.13.2010


dla odmiany, zdjęcie z dziś, a właściwie patrząc na zegarek, z wczoraj. lepiliśmy.

8.11.2010


z pojęć własnych
turyzm – romantyczna wersja włóczęgostwa, niemniej nie obarczona skrajnym ubóstwem, zaburzeniami psychicznymi czy też silnym konfliktem rodzinnym. w sensie psychicznym składa się na nie uczucie zaskoczenia, zdziwienia typowego dla widzenia antropologicznego i otwarcie na poznanie wszelkiej odmienności, pragnienie zrozumienia jej. w turyźmie nie chodzi o cel drogi, on nie istnieje, ale o samo doświadczanie.

na marginesie
te wszystkie metafory życia jako podróży, w zeświecczonym świecie (choć świat nie jest jednorodny) dezaktualizują się chyba. wszakże, podróż zawsze jest skądś dokądś. skoro raju nie ma, nie ma też celu podróży. i co nam zostaje? życie jako (romantyczna lub nie) włóczęga?.
co tu dużo mówić, nie brzmi to za dobrze.

turysta
- swoisty gatunek uroczego ignoranta.
to dla niego kreowane są światy równoległe, słodkie imitacje, mierne repliki przeszłości.
fakt, niekiedy trudno wyrwać się z takiej turystycznej bańki mydlanej. jednak, w niektórych częściach świata zakrawa to na obowiązek moralny.
to też Amsterdam, trochę inny. sporo oddalony od szlaków turystycznych, tłumu Amerykanów i przekrzykujących się Włochów. ulokowany tuż za betonowym światem zarządów, firm i biur, poprzecinanym ścieżkami rowerowymi. bez tych zastępów rowerzystów byłoby tu naprawdę źle, kamiennie, zimno, klaustrofobicznie, jak w potrzasku. przywodzą na myśl te wszystkie skojarzenia na temat życiodajnej krwi płynącej wartkim strumieniem w organiźmie.
kilka kroków dalej, zupełnie nieoczekiwanie zaczyna się inny świat: blokowisko skolonizowane przez imigrantów. tu panują zupełnie inne obyczaje. głośna muzyka, bielizna susząca się na balkonach. monumentalne postacie sunących (nigdy samotnie) muzułmanek. krzykliwe, barwne ciuchy krzykliwych, przysadzistych Afrykanek. ich wylewne powitania, wzajemne poklepywania i przesiadywanie na ławeczkach w otoczeniu dyskontów. pełne reklamówki w dłoniach. grupki młodych, czarnoskórych mężczyzn, jakby rozsypane po całym placu. na coś czekają, coś załatwiają, odchodzą, wracają, coś się dzieje, nic się nie dzieje, trudno powiedzieć.
wszystko to zbyt onieśmielające, by ot tak przystawić oko do wizjera i fotografować.

8.10.2010









przyczepiane szybko, niedbale, niekiedy porzucane ot tak, albo zapomniane. stare, zniszczone, podrdzewiałe i piękne - rowery z historią. najczęściej czarne, damki, bez przerzutek, gołe, wielkie kozy, koniecznie z koszykiem a jeszcze lepiej ze skrzynką przed kierownicą (więcej zmieści się), często z krzesełkiem dla dziecka na ramie lub nad bagażnikiem.
niesamowite jest to, w jakim tempie amsterdamczycy (bez względu na wiek ) pomykają na rowerach. dla neofity jazda w takim rozpędzonym tłumie bywa wyzwaniem, podobnie jak połapanie się w sieci ścieżek rowerowych: kto kiedy w którym miejscu pierwszy, przed, czy za, dwu czy jednokierunkowa i tak dalej.

p.s.
na naszych oczach służby komunalne oczyszczały miasto ze śmieci-rowerów. widok był przedni. te bez kół, wyraźnie niechciane a jeszcze przypięte do mostków, słupów, latarni, barierek odcinano i wrzucano na pakę pełną podobnych gratów.

na zdjęciach - namiastka tego wszystkiego.

8.08.2010





no tak, moją uwagę zaprzątało niewiele spraw,
po pierwsze rowery, ach rowery, rowery, rowery!
po drugie stosunek do dzieci
po trzecie obecność osób niepełnosprawnych
po czwarte koegzystencja ludzi i zwierząt

po piąte, brakuje mi czasu by to wszystko należycie opisać.