1.30.2013





























































o zdjęciach
po ciemnej stronie dzieciństwa
potwory, wampiry, paskudy i walka. bardzo na serio - bardzo na niby.
wiek nastoletni tuż tuż - czas kiczu i "lenistwa".

1.03.2013






z czeluści twardego dysku

Pewna, już niemłoda kobieta urodziła psa z ludzkim niebieskim spojrzeniem. Przy okazji prawie umarła z bólu i z wycieńczenia. Łupało ją w lędźwiach bez mała dwa dni, trzeciego skurcze niespodziewanie ustały i tylko cudem odratowano ją i oseska.
Tak czy siak, po wielu godzinach fizycznego cierpienia kobiecie było wszystko jedno. Nie miała siły płakać, żalić się, czy złorzeczyć na dziwny, nieludzki los jej dziecka. Chciała spać. Pragnęła złożyć powieki jak ćma składa skrzydła po kilku godzinach życia i popaść w bezwład. O takich jak ona wtedy, mówi się: wrak człowieka.
W szpitalu zwlekano z udokumentowaniem narodzin ludzkiego psa, z braku wytycznych zdarzenie objęto klauzulą „ściśle tajne”, w trybie natychmiastowym poinformowano ministerstwa: Zdrowia, Spraw Wewnętrznych, Ochrony Przyrody – niczym w obliczu epidemii albo wojny. Spodziewano się najgorszego. Nikt przecież, nie przewidział podobnego obrotu spraw, nagłego połączenia gatunków, niespodziewanego zmiksowania. Nawet najradykalniejsi z obrońców praw zwierząt, nie prognozowali w kierunku zatracenia swoistości człowieka. To było gorsze niż klonowanie.
Wobec ciągłego braku decyzji ze strony najwyższych władz, działano dość chaotycznie, jakby po omacku. Personel medyczny wyszkolony i przywykły do pielęgnacji ludzkiego organizmu popadł w dezorientację w obliczu homo szczeniaka. Nie istniał bowiem nawet cień procedury postępowania w podobnych sytuacjach. Skazany wyłącznie na instynkt, homo sapiens sapiens gubił się w kolejnych często sprzecznych decyzjach.
Ostatecznie, zgodnie z obowiązującymi przepisami po upływie trzech dób, wypisano matkę z dzieckiem ze szpitala. Kobieta niespiesznie wróciła tam, skąd przyszła. Jeszcze tego samego dnia do placówki wkroczył Sanepid, podobno szukano jakiegoś szczeniaczka.
Długo nie mogła dojść do siebie. Gdyby nie pomoc społeczna, dawno by ją szlak trafił. Widząc w jakim jest stanie, chcieli umieścić kobietę w schronisku dla osób bezdomnych, ale rozbawiła ich mówiąc, że zamiast człowieka urodziła psiaka. W szpitalu psychiatrycznym nie mieli wolnych miejsc. Zresztą wolała swoją altankę i tapczan z wełnianą narzutą w pasy. Podpisała kontrakt. W zamian za drobne świadczenia finansowe i miesięczny monitoring, zobowiązała się nie umrzeć, zrezygnować z hipotetycznych prób samobójczych, samookaleczeń i nadmiernego pijaństwa. To się mogło udać.
Na szczęście dla kobiety, macierzyństwo okazało się lżejsze, niż przypuszczała. Oczywiście początkowo dziwnie czuła się karmiąc piersią psa, ale szybko przywykła do sytuacji. Miękki w dotyku i ciepły, pokryty z dnia na dzień gęstniejącą sierścią bez problemu dał się kochać. Odchowany na ludzkim mleku po kilku tygodniach był gotowy do eksploracji terenu. Dużo spał, w zabawie podgryzał i sporo jadł. Nie był nadmiernie kłopotliwym dzieckiem.
Przynajmniej oczy masz moje, mruczała dając mu z ręki jedzenie, resztę wziąłeś po ojcu, parszywym kundlu. Przeklęła mocno, prosto z serca, to był czort nie człowiek, skoro nie spłodził nic ludzkiego. Splunęła, a syn zamerdał ogonem. Głupiś ty, nic nie rozumiesz, westchnęła, ale i tak mówiła dalej. Całe życie mu opowiedziała, drapiąc raz za jednym, raz za drugim uchem.
Człowieka wychowuje się dla i do świata, zupełnie inaczej niż szczeniaka.
Pies, nigdy nie opuści watahy (chyba, że zostanie z niej wygnany), zapętli się we wdzięczności, przyda się. Właściwie powinna być szczęśliwa, że urodziła psiaka. Inaczej niż matki ludzi, mogła miała pewność, że syn nigdy nie zdradzi jej mlecznego zapachu, że ostatecznie zawsze wróci, spragniony pieszczot oraz żarcia. Ale i tak wiązała mu na szyj parciany sznurek.
Zazwyczaj szedł pierwszy, a ona w odległości metra, za nim. Miał silne, mocne szczęki. Bez problemu niósł gałąź złamaną przez wiatr albo fragment deski, jakieś drągi, kije dłuższe od niego. Znosił to wszystko na działkę, odkładał w jedno miejsce. Najpierw kobieta złościła się na niego, krzyczała, że zaśmieca teren, ale zaczął warczeć, więc uspokoiła się. Przywykła do badyli jak do wcześniejszych wydarzeń z jej życia, potulnie, bez gadania. Za to coraz więcej szwendała się po polach i obrzeżach miasta, przesiadywała godzinami na dworcu lub pod kościołem, z psem nie mogła wejść do środka. Czasem wychodziła do niej młoda mniszka i rozmawiały o tym i owym. Zresztą źle się czuła w zamkniętej, betonowej przestrzeni, zaraz jakieś kłucia w sercu miała i duszności. Lubiła wychodzić myśli, zmęczyć je, wyświechtać, niechby się zużyły i zapomniały. Z takiej wyprawy, zwykle oboje wracali usatysfakcjonowani, jacyś spokojniejsi, wyciszeni, łagodniejsi i najedzeni. Niektórzy podejrzewali ich o kradzieże. Brała się wtedy pod boki, jakby rosła w oczach i z góry zaprzeczała – miała syna psa, strażnika i przewodnika ich dwuosobowego stada, nie bała się ludzi ani psich rządów. Owszem, kradła, ale nie na „swoich” działkach.
Właściwie tak powinna skończyć się ta dziwna nieludzka opowieść, na ławce pod jednym z supermarketów lub przy ryneczku, w atmosferze jako takiego spokoju. Zapewne stałoby się tak, gdyby pies nie zdechł, zupełnie nagle, w tragicznych okolicznościach. Ledwo go zdjęła wtedy z ulicy, resztką sił ściągnęła z asfaltu za tylne łapy - taki był duży, ciężki i martwy.
Tym razem to nie ból fizyczny a psychiczny niemalże zabił kobietę. Żaden z cmentarzy nie chciał przyjąć jej dziecka, zabroniono jej pochować ciało na działce, proponowano utylizację.
Początkowo nie wiedziała, co to znaczy, w końcu ktoś jej wytłumaczył. Nie zgodziła się. Tym kimś była młodziutka mniszka, która w wieku piętnastu lat doznała nagłego objawienia i od tamtej pory wypatrywała Jezusa wśród bezdomnych. Zgodnie z jej świętą wizją, miał się wcielić w ciało jednego z nich. Chciała mu spojrzeć prosto w oczy i spytać dlaczego z żadnej z kobiet nie zrobiłeś apostoła? Naprawdę była tego ciekawa.
Siostry zakonne traktowały ją dość pobłażliwie, śmiały się z niektórych jej pomysłów, żadnego jak dotąd nie wzięły na serio, nie przejęły się żadnym, nie zbulwersowały. Była dla nich ucieleśnieniem niewinności i słodyczy, odwagi i ambicji. Tym ostatnim usprawiedliwiały nutę szaleństwa w niej, dobrotliwe, w większości starsze panie, które niejedno już w życiu widziały i przeżyły. Kochała je jak dziesięć matek, żadnej z nich nie chciała rozczarować czy zawieść, podobnie jak Boga.
Decyzja nie należała do prostych, na dodatek musiała być szybka. Cały dzień modliła się, by podjąć właściwą. W nocy czekała na proroczy sen, nic takiego nie zdarzyło się, nic co mogłoby ją rozgrzeszyć w oczach Boga i świata. Czasu było coraz mniej, ciało psa powoli zaczynało się rozkładać, duszę więzić w smrodzie, matkę w rozpaczy. To mniszkę przekonało. W trakcie głównej mszy świętej, przy słabym świetle latarki i śpiewie wiernych dochodzącym z góry, ciało psa spoczęło w krypcie przykościelnej, tuż obok ciał sióstr przełożonych i średniowiecznych sponsorów zakonu.
Pogrzeb był skromny, cichy, dwuosobowy i rewolucyjny. Jednej z kobiet przyniósł ulgę, drugiej głęboki strach przed gniewem Świętych. Nieoczekiwanie dla obu, stał się też symbolem zwycięstwa etyki troski nad etyką prawa.


o zdjęciach
ludzkopsie sprawy