4.29.2012




i znów, post bez słów.

o zdjęciu
kosztowanie koloru...........;)

4.28.2012





o zdjęciach

kiedy sens ledwo skrada się.








z przeczytanych
gdy tylko zapytasz samego siebie, czy jesteś szczęśliwy? przestaniesz odczuwać szczęście. podobno, tak samo jest z miłością. jak widać, filozofowanie bywa niebezpieczne. zatem, lepiej nie pytać, lepiej być.

o zdjęciach
z serii talk to me. z obcego na nasz: gadaj ze mną. z sensem, a nawet bez sensu.

4.24.2012


bardzo zwykły dzień

na marginesie
w głowie nadal wata.











o zdjęciach
byłam tak zmęczona, że nie do końca jestem pewna czy to wszystko wydarzyło się. czy oby na pewno ja robiłam te wszystkie zdjęcia.

4.22.2012

szkoła przetrwania. dosłownie - nauka poszła w las:)

4.20.2012

o zdjęciach. wczorajsze, pospieszne, strzelone w przelocie, między miejscem a miejscem. dziś. na słowa brak sił.

4.18.2012



to trochę takie złote myśli. tylko nikt przy okazji nie zagina kartek, nie gryzie ołówka, nie zastanawia się jaki lubi najbardziej kolor, albo jaki ma znak zodiaku. poza tym, zupełnie jak w podstawówce, szereg pytań, na które wypada odpowiedzieć i przekazać dalej, tyle że temat szlachetniejszy.


O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?

bez różnicy

Gdzie czytasz?

wiem gdzie nie czytam: w toalecie.
lub w autobusach i w samochodach - choroba lokomocyjna, nie daje...

a poza tym wszędzie, jesli mam okulary pod ręką, albo jeszcze lepiej: na nosie.

w jakiej pozycji najchętniej czytasz?

siedząc. jeśli się położę, jest gwarancja, że zasnę....... w okularach.

jaki rodzaj książek czytasz najchętniej?

nie zdradzę. zdradzę za to, że nie czytam już powieści. od kilku lat nudzę się przy nich. wciąż jednak kupuję.


Jaką książkę ostatnio kupiłaś/kupiłeś albo dostałaś/dostałeś?


Tokarczuk, Moment niedźwiedzia

Co czytałaś/czytałeś ostatnio?

przed godziną Kubusia Puchatka, synowi.


Co czytasz obecnie?

całe mnóstwo...


Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi? Jeśli używasz zakładek, to jakie one są?

zaginam rogi, podkreślam, wkładam kartki, paragony, liście, wszystko co jest pod ręką. o książki nie dbam, żyją ze mną.

E-book czy audiobook?
cokolwiek jest dostępne z tego co pragnę lub potrzebuję, najczęściej zostaje mi czytelnia......


Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?


Stary Testament. pamiętam jak ryczałam ze wzruszenia albo żalu.


Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?

Kiki. to jedna z bohaterek O pięknie Zadie Smith.
nigdy nie będę jak ona;)


Do zabawy zapraszam

bardzo różne osoby z bardzo różnych światów:

http://openworkpottery.blogspot.com/

http://dev.thetosters.pl/

http://dominikanie.pl/blogi/malgorzata_walejko_abandon/

http://fblox.blox.pl/html

o zdjęciu
w czytelni

4.13.2012



ślimak
jak gałka od drzwi,
subtelne wejscie do innych światów, albo zaświatów.

jednym słowem, dziś ćwiczenia z wyobraźni

4.12.2012







z przegadanych

- po co jest szkoła, cały ten system w takiej formie w jakiej go znamy?
- co za głupie pytanie....
- skoro głupie, (rozumiem, że banalne) tym bardziej proszę szybko na nie odpowiedzieć
- bo daje podstawy niezbędnej wiedzy........
- a w której klasie nauczyliście się czym jest miłość, na jakim przedmiocie? albo chociaż obsługiwać telefon komórkowy, z którego właśnie pani korzysta? a komputer? a Internet? jaki nauczyciel was tego nauczył?
-.......
- żaden? to po cholerę jest szkoła??
- ale w szkole nauczyliśmy się czytać i liczyć
- i potrzebowaliście na to aż 12 lat?!


o zdjęciach
są tacy, którzy uważają, że zadania domowe to zamach na wolność ucznia.
podobno, wydawane są poradniki typu jak przetrwać odrabiane zadań domowych i nie oszaleć

4.11.2012





z czeluści twardego dysku

Panna X już na starcie posiadała niezłe i bezsprzecznie pozytywnie rokujące na przyszłość wyposażenie organizmu. Pół metra długości, około trzech kilogramów wagi, ponadto idealne: puls, oddech, reakcje na bodźce – zadowoliłyby każdą matkę. Wszystko prócz urody. Bowiem dziecko wyglądem przypominało bardziej małpkę niż człowieka. Ciałko pokryte ciemną, gęstą sierścią wprawiło położną w lekkie, chwilowe zakłopotanie. Rubryka „kolor skóry” w formularzu nie przewidywała podobnej sytuacji. Wybór istniał między „różowa”, „częściowa sinica”, a „sinica”. Był to nie lada kłopot dla położnej. Pracę papierkową zwykła wypełniać nad wyraz sumiennie. W tamtej sekundzie myślała równie intensywnie jak robiła na drutach. Ostatecznie przy akompaniamencie wrzasków noworodka zdecydowała się na postawę nonkonformistyczną (uznając że kłamstwo mogło być zbyt łatwo wykryte) i wykaligrafowała: „skóra czarna”. Po czym skrupulatnie dodała: „ogona brak.”

Sama X niewiele zapamiętała z dzieciństwa. Jej świadomość kształtowała się powoli, niejako ociężale. Ignorowana przez innych, lekceważyła własne doświadczenia i przeżycia zarówno te o znaku plus jak i minus. Rosła jak rosły wtedy dzieci, przy mimowolnym niejako automatycznym udziale licznej rodziny.
Z noworodka niespostrzeżenie przepoczwarzyła się w niemowlę, następnie w małe dziecko. Niewiele mówiła, raczej nie płakała. Początkowo sikała na stojąco, podobnie jak jej bracia, ale bez większego oporu zaakceptowała pozycję siedzącą – płynnie weszła w rolę dziewczynki. Latem w spódniczce, zimą dodatkowo w grubych, cerowanych na kolanach rajstopach oraz w jasnej czapce, stała na bramce i marzła. Z nudów czubkiem buta rzeźbiła w twardej ziemi esy-floresy, delikatne jak pajęczyny albo linie papilarne na dłoni, ulotne mandale. Nieobecna duchem poruszała się niczym w powolnym transowym tańcu. Oddana do reszty precyzyjnym, hipnotyzującym krokom zapominała o zimnie, piłce i bożym świecie. Chciała w przyszłości poślubić najstarszego brata. Tylko tyle. Tak wyrażała się jej marzycielska i w gruncie rzeczy nieskomplikowana natura, gdyż na owym zamążpójściu jej wyobraźnia zwyczajnie wyczerpywała się.
Ponadto, niczym istotnym nie zapisała się w pamięci najbliższego otoczenia. Ogólnie uchodziła za okaz zdrowia, raczej milkliwy, może nawet nudny, ale w pełni sprawny. Budowę ciała miała proporcjonalną, cerę, za sprawą ogromnej ilości zjadanego karotenu koloru dojrzałej moreli, ruchy dość toporne choć stanowcze, dzięki czemu biegała szybko i nie męczyła się nadto. Tym większy to był szok dla środowiska społecznego. Zdarzenie miało miejsce w profesjonalnym studio fotograficznym przy placu Lenina1. Panna X, wtedy około metr dwadzieścia pięć wzrostu, uczesana w dwa szarawe z natury warkocze i odziana w biały sweterek (dekolt w serek) oraz taką też koszulę, pozowała do zdjęcia. Zgodnie z instrukcją usiadła na obrotowym stołku z regulowaną wysokością siedziska, wyprostowała plecy, nadstawiła lewy profil i odważnie wpatrywała się w wystawioną dłoń fotografa, który – „uśmiechnij się dziecko” – był aż nadto serio. Trwało to całą wieczność. Na jej kresach Pannę X oślepił błysk lampy, wywiercił dziurę w mózgu i przeniósł w puste zaświaty. Stąd jeszcze przez wiele lat, a nawet później, będąc dorosłą kobietą, odczuwała wciąż głęboki, zakorzeniony w dzieciństwie lęk przed aparatem fotograficznym. I nie chodziło tu o te dawną, tępą, prymitywną wiarę, typową jeszcze dla niektórych plemion afrykańskich: przekonanie, że aparat kradnie dusze. W jej przypadku cena była zbyt wysoka, nie dotyczyła duszy, życia duchowego nawet nie psychicznego, ale w ogóle życia.
Tymczasem fotograf zdębiał. Jakby przyklejony do aparatu bezwiednie gapił się w wizjer. Widział, jak dziecko zlatuje z jego nowego obrotowego stołka, po prostu zsuwa się w kompletnej ciszy, odbija lekko od gruntu a potem dziwnie, wręcz nienaturalnie spoczywa na podłodze twarzą, jakby prowokacyjnie zwróconą w jego stronę. Nadal uśmiechała się, idealnie zatrzymana już na poziomie podstawowych funkcji życiowych, doskonale (i tak przewrotnie) unieruchomiona do zdjęcia.
Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z trupem. Z zasady unikał pogrzebów, szpitali i innych podobnych miejsc, nie rozmawiał z lekarzami, księżmi i grabarzami. Raz tylko widział martwego ptaka, kruka albo wronę, nie pamiętał dokładnie. Teraz jednak kierowany tamtym dawnym przeżyciem uznał, że śmierć wygląda inaczej. Nie jak przerwane życie, zatrzymany zwyczajnie czas, urwany, głupio ucięty, bezboleśnie – bez czucia – bez śladu – bez twarzy. Uznał, że śmierć zawsze m a t w a r z. Musi ją mieć! Niby jak inaczej żywi rozpoznawaliby ją? Odrzucali? Separowali? Cały aż zadrżał. Bo jako fotograf nie widział jej w zastygłym dziecięcym uśmiechu. A potem wpadł w szał. Szarpnął ciałem raz, za chwilę mocniej, uderzył pięścią w mostek, dwiema dłońmi, bezwiednie lał, prawie tłukł na oślep. Złamał dziecku dwa żebra i uratował je. Sam nie wiedział jak to się stało, ale mała ocknęła się i od razu rozpłakała. „Upadła” wyjaśnił ojcu, który wciąż z zamkniętą butelką piwa w lewej kieszeni marynarki zajrzał za kotarę. Miał zły humor i sucho w ustach „Kup pan stołek z oparciem, to ludzie i dzieci nie będą z niego spadać”.
Tak więc, pierwszy zabił Pannę X średnioformatowy Kiev 6C, ruska (i jakże solidna) podróba któregoś Pentacona. Wskrzesił: amatorski masaż serca, co dla wymiaru sprawiedliwości nie było takie oczywiste. Fotograf z powodu licznych obrażeń ciała dziecka, został postawiony w stan oskarżenia. Przypuszczalnie, rychło by oddalono zarzuty, gdyby nie zaskakujący wynik obdukcji, tchnący wręcz absurdem. Dziecko z dużym prawdopodobieństwem przeszło (choć niekoniecznie) wstrząs anafilaktyczny, typowy przy silnych alergiach. Miało miejsce zatrzymanie pracy serca, niedotlenienie mózgu i całego ciała z konsekwencjami dość zaskakującymi dla organizmu. Już na pierwszy rzut oka (nawet niewykwalifikowanego), drugorzędowe cechy płciowe uległy transmutacji. Dziewczynka ze śmierci klinicznej ocknęła się chłopczykiem, co potwierdzono komisyjnie. Diagnozę w pełni utajniono. Decyzja ta, podjęta na najwyższym partyjnym szczeblu, oznaczała brak dostępu do informacji także dla rodziców dziecka. Bowiem, najprawdopodobniej zdarzył się cud lub pojawiła się nowa patologia. Dla obu hipotez nie było miejsca w sztywnych ramach systemu. W aktach zjawisko określono jako złożone, zawiłe i wielowymiarowe, które „z całą pewnością w przyszłości wymaga głębszego zbadania”. Roboczo nazwano je „alergią na aparat fotograficzny z konsekwencjami śmiertelnymi”. A pojedynczy przypadek zostawiono „naturalnemu biegowi rzeczy i spraw”. W ten sposób, X nie mając zdjęcia, miała założoną kartotekę.
Na swojego penisa zareagowała iście po dziewczęcemu. Spłakała się niczym w największym strachu, tak ją przeraził. A nie był wcale groźny, zwykły chłopięcy penis, podobny nieco do kawałka surowego ciasta. Pasował idealnie, jakby od zawsze tam tkwił, najprawdziwszy i namacalny. Tak wyglądały krocza jej braci, ona sama od zawsze miała zdecydowanie skromniejsze, lżejsze, które po prostu w pewnym momencie łagodnie kończyło się i tyle. Przywykła do tej, jak każdej innego cząstki własnego ciała, niejako duchem zespolona z nią, świadomością istnienia, posiadania i samookreślenia. Penis zwyczajnie jej nie pasował. Przeszkadzał, obcierał, uciskał w źle skrojonych dziewczęcych majtkach. Był trochę jak guz, zwinięta narośl, nieco żywa, a na pewno ruchoma, niekiedy zdumiewająco suwerenna. Z czymś podobnym nigdy nie miała do czynienia – Pannę X szokowała nagła anarchia własnego ciała. Gruntownie wyedukowana na temat niestosowności dotykania narządów płciowych siusiając do pisuaru trzymała go przez papier toaletowy.
Tymczasem, rodzina Panny X podeszła do faktu metamorfozy płciowej czysto praktycznie. X będąc piątym z kolei synem, stała się automatycznie bytem prostszym do utrzymania, wręcz wygodnym. Wydedukowano, że tkwiąc w tym samym szeregu mentalno-fizycznym z resztą rodzeństwa, przejmie naturalnie po nich odzież i inne drobne akcesoria, determinując tym samym spore oszczędności w rodzinnym budżecie. Bracia równie pragmatyczni, liczyli, że siostra stając się chłopcem, automatycznie stała się lepszym piłkarzem. Ogólnie nie było mowy o traumie, załamaniu nerwowym, depresji, czy choćby szoku. Tylko ojciec musiał przeżyć niejaki wstrząs, bo jakby nagle ocknął się, poderwał ze stanu psychicznej inercji, wyrwał, i swym świętym obowiązkiem ojca złoił synowi tyłek.....

o zdjęciach
niechęć do bycia fotografowaną.

4.10.2012




słowo daję, post bez słów, za to ze stettinerem.

4.07.2012









- mamo, a można ożenić się z rodziną?
- ?
- no Iga jest brzydka, ale mógłbym się z nią ożenić?
- nie
- dlaczego?
- bo dzieci mogłyby urodzć się chore. musisz sobie znaleźć dziewczynę spoza rodziny.
- szkoda.....


jak widać, z miłością, bywają problemy.

na marginesie
idą święta i ich świeckie oblicze: foteliki, gazetki, uprzejmości, telewizorki, i obowiązkowe dla zdrowia spacerki. nie wspominając już o żurkach, mazurkach i tym podobnych. aż dziw bierze, jaka za tymi rodzinnymi rytuałami kryje się historia biblijna, dosłownie, mrożąca krew w żyłach.

o zdjęciu
przedświąteczne foteliki i gazetki

4.04.2012




o zdjęciach
naczynko
uznałam za wyjątkowo nieudane i potraktowałam milczeniem. ale okazało się, że przyciąga wzrok, zastanawia, podoba się. jednym słowem, pod wpływem innych, spojrzałam nań dokładniej, łaskawiej.

na marginesie
zawsze podziwiam ten proces kształtowania się indywidualnych opinii. to jak zdania lecą z ust do ust, zadamawiają się i zakorzeniają w kolejnych duszach i umysłach.

4.03.2012



z pojęć

projekt - jedno z najpopularniejszych obecnie słów. do nauk społecznych, działania i myślenia o wychowaniu, trafiło nie z architektury (czy sztuk wizualnych) ale prosto z ekonomii. w takim znaczeniu oznacza zarządzanie zasobami ludzkimi. nic zatem dziwnego, że coraz częściej ekonomiści wypowiadają się na temat dzieciństwa i wychowania dziecko traktując jak pracownika firmy o nazwie rodzina.

o zdjęciu
dobrze jest sobie czasem pomysleć o tym i o owym.

4.01.2012



z czeluści twardego dysku

Projekt


Pewna kobieta kochała naprawdę mocno. Miała jednak poczucie, że nie jest to dobra miłość, ale taka co zżera od środka, blokuje twórczość, wdziera się w myśli i w słowa, absorbuje bez końca – miłość silniejsza od tej która kocha.
Podobno, dobrze jest miłości ulec. Niech rozkwitnie, a potem zwiędnie. Niech opęta a potem wypłowieje. Ostatecznie, każda, nawet największa, spowszednieje jak kawałek ciucha, model komórki lub telewizora, zmieni się w przyzwyczajenie. W najlepszym wypadku, na końcu będzie czekać przyjaźń, trochę czułości i tyle.
Jednak, żeby przez to wszystko przejść zwycięsko, trzeba mieć nerwy ze stali i mnóstwo czasu. Miłość, to nie jest uczucie dla ludzi strachliwych lub słabych, nie jest również dla osób w cokolwiek zaangażowanych.

Zygmunt Freud, ojciec psychoanalizy i koneser cygar, głosił że wyłącznie mężczyzn stać na autentyczne oddanie intelektualne niepowodowane pragnieniem podziwu w oczach osób znaczących. Freudowi należy wybaczyć pomyłkę i przyjąć prawdę nową, z tym zastrzeżeniem, że jej aktualność może być chwilowa: istnieje niewielu ludzi na ziemi, których faktycznie stać na rezygnację z siebie, na poświęcenie się Pracy nad Dziełem. Kobieta należała do jednych z nich. Od kilku lat pracowała w zespole nad projektem Domu, dość niezwykłego.

Mimo tego, ostateczna decyzja nie przyszła jej łatwo. Zbierała się w sobie przez kilka dobrych miesięcy, ćwiczyła bycie samą i tym podobne. Nie od razu też, dotarło do niej okrucieństwo tego postanowienia. Inaczej, z pewnością przeraziłaby ją suma kosztów psychicznych, być może nawet wycofałaby się. A tak, stało się. Mężczyzna, kochany choć niechciany, odszedł. Mimowolnie zostawił jej miłość, jak niemożliwą do wytrzymania pamiątkę po sobie, jak jakąś zakaźną chorobę.
Uczucie, przybierało najróżniejsze postacie, bólu brzucha albo głowy, ciężkich snów i niemożności koncentracji, dziwnej mentalnej czkawki. Kobieta chodziła struta, smutna i skręcona z wewnętrznego bólu. Dzieło Życia stygło.
W końcu, przeczytała gdzieś, na jakimś mało znaczącym forum, że dobrze jest prawić o miłości, że wręcz trzeba o niej opowiadać, bo samo mówienie podobno porządkuje doświadczenie, że narracja bywa dla niektórych zbawieniem. Najpierw, wydało się jej to śmieszne, ale w chwili całkowitej desperacji, dała ogłoszenie w Internecie: Szukam słuchaczki. Płacę dobrze. Gadam o kochaniu. To wszystko.

Dziewczyna, która zgłosiła się, wyglądała naprawdę marnie, jakby sama nie bardzo radziła sobie z życiem. Miała chudą twarz i zaciśnięte zęby, nienaturalnie wysoko uniesione ramiona i wystające obojczyki. Zaskakująco siwe włosy. Z kimś tak wyglądającym niekoniecznie chce się dzielić życiem. Tego kobieta była pewna. Jakby, piękna historia o namiętności potrzebowała opaść na właściwy, przyjazny grunt. Niemniej, dziewczyna była jedyną osobą, która w ogóle zareagowała na anons. Jej odpowiedź była w identycznym tonie, przesłana mailem, brzmiała: mogę słuchać, przyjmuję wyłącznie gotówkę, krótko zwięźle i odpychająco. Umówiły się w kawiarni na trzecim piętrze gigantycznego centrum handlowego.
Najpierw, omówiły warunki transakcji, godzina opowieści we wtorki albo w piątki, a potem zobaczymy. Cena nazbyt wygórowana, ale niech będzie. I tak dalej. Po czym jakoś poszło, tyle że nie na temat. Nieoczekiwanie dla siebie samej, kobieta opowiadała głównie o Domu. Że propozycja jakiś czas temu przyszła z zewnątrz, że zawdzięczała ją wieloletniej przyjaźni i lojalności, w sporym stopniu również talentowi. Że była to wyjątkowo atrakcyjna oferta, trochę szalona, wręcz fantastyczna, prawie niemożliwa do realizacji wizja. Że w tym wszystkim najważniejsze było muśnięcie Czegoś Niewymownie Pięknego. Że pracowali w międzynarodowym zespole i że ona została odpowiedzialną za ogólną Harmonię. Potrzebowała ciszy i wewnętrznego spokoju, dogodnych warunków duchowych. Inaczej w obliczenia mógł nieopatrznie wkraść się błąd, jakaś głupia pomyłka i zrujnować lata pracy, wyrzeczeń, marzeń.
-Widzisz- zakończyła- to moje małe Dzieło Życia. Pomóż mi je uratować.
-Czas się skończył, przypomniała dziewczyna.
Następnym razem było podobnie. Kobieta znów mówiła o projekie. O trudnościach, z którymi boryka się na co dzień, o nudzie przed monitorem, o marnych kompozycjach, o sprzeczkach w zespole, o silnych animozjach, o pogoni za wyśnionym ideałem Domu. Po godzinie opowieści miała łzy w oczach. Dziewczyna rozpaczliwie szukała w torebce chusteczki. Zgodnie z umową spotkały się kilka dni później, na szczęście dla młodszej, obyło się bez płaczu. Źle znosiła smutek innych.
Miesiąc później kobieta przyniosła najnowsze wydruki projektu. Spontanicznie tłumaczyła, co jest co, na olbrzymich płachtach papieru i dlaczego tak, a nie inaczej. Wyjaśniała, co oznaczają najróżniejsze linie, symbole i kolory. Zabrakło im czasu na kilka rzeczy. Omówienie szczegółów przełożyły na następny tydzień.
Tymczasem, miłość wyraźnie stygła, jej ataki zdarzały się rzadziej. Jeszcze były bolesne, jeszcze miewała zawroty głowy, ale towarzyszyła im świadomość czasowości niniejszych stanów i co najważniejsze, kobieta pracowała. Nad Domem.

Po roku ukończyli wreszcie projekt. Już wtedy kobieta miała świadomość, że nie jest to Dom Idealny. W kilku punktach musiała ulec presji zespołu, z kilku innych była naprawdę dumna, kilka jej pomysłów okazało się zupełnie nietrafionych. Mniej więcej w tym samym czasie, podziękowała za usługi dziwnej, siwowłosej i surowej w obyciu dziewczynie. Na pożegnanie usłyszała:
- nigdy nie słyszałam, by ktoś tak szalenie kochał swą pracę, to jakieś wariactwo!
Kobietę autentycznie zaskoczyły jej słowa. Dopiero po chwili zorientowała się, że faktycznie, w czasie sesji nie opowidała o mężczyźnie. Zresztą, może czasem trudno jest w prawdziwej miłości rozpoznać miłość, niekiedy potrzeba do tego innego człowieka jak lustra.
Tak czy inaczej, dziewczyna miłością pracy i piękna zaraziła się. Jeszcze tego samego roku, nieoczekiwanie dla rodziny, wstąpiła na uniwersytet by studiować architekturę. Chciała poinformować o tym kobietę, jednak nie mogła jej znaleźć, nawet przez Internet. Podobno wyjechała ze swoim zespołem do Indii realizować kolejną szaloną ideę.

Projekt Domu kupił mężczyzna, co chyba jest największym zaskoczeniem. Urealnił go budując niesamowity dom na drzewie, zupełnie fantastyczny. Czas płynie w nim wolniej, powietrze jest miększe. Mężczyzna wciąż mieszka w nim z rodziną. Są dnie, w których odczuwa pełną harmonię, absolutny spokój. Jest szczęśliwy.

o zdjęciu
słuchaczka




z czeluści twardego dysku

.....pewna, już niemłoda kobieta urodziła psa z ludzkim niebieskim spojrzeniem. przy okazji prawie umarła z bólu i z wycieńczenia. łupało ją w lędźwiach bez mała dwa dni, trzeciego skurcze niespodziewanie ustały i tylko cudem odratowano ją i oseska.
tak czy siak, po wielu godzinach fizycznego cierpienia kobiecie było wszystko jedno. nie miała siły płakać, żalić się, czy złorzeczyć na dziwny, nieludzki los jej dziecka. chciała spać. pragnęła złożyć powieki jak ćma składa skrzydła po kilku godzinach życia i popaść w bezwład. o takich jak ona wtedy, mówi się: wrak człowieka.
w szpitalu zwlekano z udokumentowaniem narodzin ludzkiego psa, z braku wytycznych zdarzenie objęto klauzulą „ściśle tajne”, w trybie natychmiastowym poinformowano ministerstwa: Zdrowia, Spraw Wewnętrznych, Ochrony Przyrody – niczym w obliczu epidemii albo wojny. spodziewano się najgorszego. nikt przecież, nie przewidział podobnego obrotu spraw, nagłego połączenia gatunków, niespodziewanego zmiksowania. nawet najradykalniejsi z obrońców praw zwierząt, nie prognozowali w kierunku zatracenia swoistości człowieka. to było gorsze niż klonowanie....
.

niegdy nie wiadomo, czy rzeczywistość nie dogoni kiedyś szalonych fantazji.