4.22.2013

sobotnie































podobno znów komuś wlazłam do snu. przepraszam.
ALE, czy to byłam na pewno ja? skoro w fatałaszkach narratorki bloga....
przecież słowa choć nie chcą, kłamią. fotografie też.  

o zdjęciach
długo nie mogłam znaleźć słów, które spięłyby to spotkanie. jakiegoś wspólnego mianownika, prócz tego wrażenia, że dzieci kompletnie niezainteresowane ludźmi, czas spędziły wśród przedmiotów, samych ludzi traktując podobnie, jak rzeczy. a kobiety, zwyczajnie lgnęły do siebie.  
opiewanej stadności uczymy się w toku rozwoju?  

a poza tym
kącik szwaczek
ściana joginek
okienko smakoszy
i wewnętrzne rozproszenie.



4.03.2013








dziś z rańca
zamiast cześć, dzień dobry, jak się spało?, usłyszałam:
mamo, po co jest sen?  

wiadomo, sen prawie jak zen....  

choć podobno śnił mu się wuef.... koszmar. 

ale i tak trzeba cieszyć się. bo jeszcze trochę i doszczętnie przesiąknie przyczynowo-skutkowym myśleniem, pseudonaukowością. będzie co rusz odwracał się, szukał powodów takiego a nie innego stanu rzeczy, grzebał zajadle w przeszłości i przestanie po Arystotelowsku ufać, że wszystko co się dzieje, dzieje się w jakimś celu.  


swoją drogą, chwilę wcześniej przyśnił mi się koszmar. no i po co?



o zdjeciach
lewa strona obrazu, okazała się zdumiewająco jasna i przyjemna.