5.30.2012




zdaniem naukowców, w niektórych przypadkach, pradawna ornamentyka religijna jest zapisem rytualnych doświadczeń halucynacyjnych. przypomina imaginacje i wizje, które powstają (po zamknięciu oczu) pod powiekami: spirale, mazaje, plamy, okręgi, kropki. spotykane w wielu miejscach świata uproszczenia i abstrakcje, którymi pokryte były naczynia oraz ściany, opisywały tym samym podróż na pogranicze światów po sens istnienia. to na ich podstawie powstawały rysy kosmologii poszczególnych kultur pierwotnych.

jeszcze nie słyszałam o takich ideach zrodzonych po zjedzeniu sfermentowanych ziemniaków, a nawet szlachetnych winogron.


o zdjęciu
krzywuski
fajnie widać jak suchość powoli schodzi po naczynku w dół. trzeba aparatu, by dostrzec te drobne różnice w barwie, gołym okiem nie wydają się tak wyraźne.

5.28.2012



z przegadanych.

- pokaż, jak wyszło....(?)
- wyglądasz jak duch
- wyglądam jak sen......



zatem, zdjęcie z serii być jak......... sen.

5.27.2012



z przywiezionych w koszyku rowerowym:










tak się zastanawiam czy ktoś kiedyś napisał zbiór esejów o ceramice użytkowej? czy ją otoczył słowem, pomysłem, ideą? wciąż powstają nowe o malarstwie albo fotografii, urbanistyce, pisarstwie i architekturze, a o glinie? czyżby, nie było warto?

o zdjęciach
ostatnie moje.
(ciągle nie tracę nadziei, że kiedyś posiądę tą trudną sztukę....)

5.26.2012







z przeczytanych
umysł fotografującego w trakcie wykonywania zdjęcia zieje pustką (...) gdy szuka ujęć (...) wczuwa się we wszystko co widzi, utożsamia się z całym światem, aby go poznać i głębiej przeżyć
nikt nie ujął tego lepiej niż Susan Sontag.

5.23.2012








"l" jak lato, a mijają: lata. proste.

5.20.2012













kawałek dalej, w lesie, ściółka grała intensywnie, jakby padał deszcz. nieustannie głupio oglądałam się, szukałam kropli, wypatrywałam. dziwiłam się, że nie czuję mokrych muśnięć na głowie i karku.
dawno nie słyszałam już takich złudnych, rewolucyjnych dźwięków.


na marginesie
być blisko ziemi, stąpać po niej mocno, marzenie wielu.


o zdjęciach
bez ładu i składu, w euforii i w pośpiechu

5.18.2012


zdjęcie z serii być jak...... myśliwa

5.17.2012




z zakamarków twardego dysku


Są terapeuci, którzy chwalą sobie pracę w środowisku własnym klienta, pozostali twierdzą, że to przekleństwo. Są też tacy, którzy w ogóle wątpią w sens leczenia psychiki ludzkiej inny niż farmakologiczny, tych jednak niniejsza opowieść nie dotyczy.
Tak więc, kobieta pracowała w terenie. Zdecydowała się na ten krok dwa lata wcześniej, po nieudanym leczeniu pewnej młodej i smutnej kobiety. Sprawa okazała się bardziej złożona niż początkowo sądziła. Po pierwsze, nie zdołała pomóc dziewczynie, po drugie, sama popadła w tarapaty. Po wszystkim odwiedziła ją policja, była przesłuchiwana, pojawił się również ktoś z radia. Porwała ją lawina przedziwnych zdarzeń, prawie utonęła we wrzących wyrzutach sumienia. To one spychają cię na ulicę, ktoś wreszcie wyraził opinię Środowiska. Ona sama nie była o tym przekonana, mam dość siedzenia na dupie i wymądrzania się – wyraziła to dość dobitnie.
Tyle z historii terapeutki. Oczywiście, przyjęła oferowane jej wsparcie, przepracowała temat, przeszła własną terapię i tak dalej. Gdzieś w trakcie uspokoiła się, nabrała pokory dla nieprzewidywalności życia. Zaczęła leczyć ostrożniej, ze świadomością, że nie zna wszystkich myśli podmiotu, jedynie te, które przed nią rozplata. Tym bardziej ceniła sobie możność obserwacji klienta w jego naturalnym środowisku życia. Jednym słowem, kobieta odnalazła się w Metodzie. Niemałe znaczenie miał fakt, że lubiła chodzić, tak po prostu.
O klientce wiadomo zaś niewiele, prócz dwóch prostych faktów:
1. była świetnie zapowiadającą się artystką
2. mieszkała z matką.
To właśnie z nią terapeutka odbyła pierwszą rozmowę (telefoniczną). Zapamiętała mocny, nie znoszący sprzeciwu głos, konspiracyjny ton sprawa jest delikatna, chodzi o karierę córki. Nie powiedziała jednak nic więcej, nie zdradziła żadnego ze szczegółów, na każde z zadanych pytań odpowiedziała lakonicznie, wymijająco, wreszcie wyraźnie poirytowana wyszeptała nie przez telefon, może być na podsłuchu. Bezsprzecznie, któraś z kobiet potrzebowała pomocy. Zgodziła się przyjechać, jeszcze tego samego dnia, po południu.
Wszystko co zobaczyła zrobiło na niej silne wrażenie. Wyjątkowo przestronny dom o ogromnych oknach i połyskujących ścianach w kolorze sinej bieli. Pomarszczona twarz kobiety, sylwetka spowita w lniany kostium, idealnie wpisująca się w tło, błękitne oczy, siwy kok, szczupła dłoń, rumiankowy krem do dłoni, tak w kilku słowach mogłaby opisać matkę klientki.
Tym samym nie znoszącym sprzeciwu głosem, zaprosiła ją do salonu, wskazała fotel. Kobieta, trochę już zmęczona atmosferą niedopowiedzenia i tajemnicy, usiadła naprzeciw rozwieszonego na ścianie sporej wielkości haftu. To praca dyplomowa córki, a właściwie jej element. Pracowała nad nią przez pełen rok, pragnąc odnaleźć Boga w żmudnej sztuce sztuki. Haft przedstawiał zniewieściałego Jezusa. Gdyby jego koronę cierniową przerobić na wianek, nie byłoby wątpliwości. Dawno nie widziała nic zabawniejszego.
Z zamyślenia wyrwało ją głośne westchniecie kobiety, sprawa jest niezręczna usłyszała. Po czym matka klientki kolejno
1. zamknęła oczy
2. otworzyła je
3. dłonią przejechała po czole
4. westchnęła
5. przygryzła wargi
6. ponownie zamknęła i otworzyła oczy, zupełnie jak w telewizji, nawet dłonie jej się trzęsły.
Na koniec, córka nie chce opuścić.... yyy..... SZAFY, oświadczyła. I jak tu po tym wszystkim, się nie roześmiać? Na szczęście zamiast tego, powiedziała tylko, z córki musi być naprawdę drobna kobieta. Tak czy siak, głupio wyszło.
Pomysł artystki z kryjówką w szafie, rozczulił ją lekko, przywołał ciepłe wspomnienia. W ten przewrotny sposób zachowują się dzieci, chcąc zamanifestować swoje niezadowolenie. Nieraz zdarzyło jej się siedzieć w szafie z obrażonym synem, strasznie się gnietli wtedy. Podkurczała nogi a on z braku miejsca kładł głowę na mamy ramieniu – i jej i jemu robiło się lżej na sercu.
Ta szafa jednak nie była terapeutki, nie było też gwarancji, że w środku siedzi kobieta, równie dobrze mogło jej tam nie być. Miała zatem wyjątkowe poczucie absurdu mówiąc, jestem psychiatrą, przyszłam Pani pomóc. Milczenie szafy. Siedzi Pani w ciemności i w duchocie, odcięta od świata. Milczenie szafy. Zastanawiam się co mogło skłonić młodą kobietę do podjęcia tak radykalnych kroków. To samo. Zastanawiam się co mogło skłonić młodą kobietę do podjęcia tak radykalnej decyzji życia w ciszy. To samo.
Jednym słowem kobiecie zdarzyła się wyjątkowo trudna sytuacja. A jeśli w środku wcale jej nie ma? myślała, jeśli to jakaś ukryta kamera, element performansu, kawałek jej kolejnego prześmiewczego dzieła? Z artystkami nigdy nic nie wiadomo.
W nocy, z desperacji przemierzyła Internet w poszukiwaniu informacji o kobiecie z szafy, chciała poznać wszystkie jej prace. To czego zakosztowała mocno ją zaskoczyło. Artystka bowiem uprawiała tak zwaną sztukę organoleptyczną. Całe miasto okazało się usiane jej pomysłami. Tkwiły ukryte w metalowych czarnych skrzynkach, we wnętrzach słupów betonowych i przydrożnych drzew, niektóre w sztucznych kałużach, na przystankach autobusowych, przy wejściu do sklepów, supermarketów i do przejścia podziemnego, w okolicach kościołów i knajp, w bramach, oficynach, przy trzepakach. Zasilały tak zwaną przestrzeń publiczną, lub raczej to co z niej zostało.
Sztuka kobiety z szafy nie była do oglądania, wręcz przeciwnie, kryła się przed ludzkim okiem, ujawniała przed dotykiem – była sztuką do macania, dosłownie. Cała frajda polegała na tym, by nie bać się, zaryzykować, włożyć w czarną skrzynkę dłonie i dać się ponieść wrażeniu. To było jak najbardziej realne. Nie bez znaczenia okazywała się percepcja konkretnego odbiorcy, dopiero dzięki niej zostawiona przez artystkę materia rozkwitała w dłoniach i stawała się dziełem, wzruszała do łez. Dłonie zimne, nieczułe lub strachliwe zabijały wszelką rozkosz przeżywania, a z nią banalizowały kompozycję. Tak jak to jest ze wszelką sztuką, bez podatnego odbiorcy, zostawiona sama sobie, ocierała się o bezsens.
Kobietę najbardziej ujął cykl prac zatytułowanych "Fugi dla dłoni". Dała się omamić aż po zachwyt. Początkowo jednak, z uporem składała doznania dłoni w całość, jak puzzle, przekonana, że stanowią obraz, który umysł powinien zrekonstruować, by nacieszyć się jego widokiem. Nic z tego. Potem pluła sobie w twarz, że nie od razu zastosowała się do polecenia w ramce. Instrukcja wszakże była wyraźna: dotknij tego co w ukryciu, nie myśl, odczuwaj, to w zupełności wystarczy. Niemalże od każdej następnej skrzynki odchodziła w euforii, poruszona do granic egzaltacji, jak po wysłuchaniu niezwykłego utworu muzycznego. Odurzała ją kompozycja wrażeń. Nigdy nie przypuszczała, że jej dłonie mają podobną moc odczuwania, czerpania absolutnie estetycznej przyjemności z kontaktu z tym co realne (w sensie namacalne). Wcześniej nie zastanawiała się nad dotykiem nie eksperymentowała z materiami. Jak większość ludzi ręce automatycznie kojarzyła ze sprawczością. Były wyłącznie czymś na wzór ludzkiego narzędzia, zatem niespecjalnie dbała o nie, nigdy też nie przyglądała się im szczególnie, nawet piłując paznokcie.
Chodząc po mieście, sporo myślała o klientce. Na własny użytek nazwała ją Czarodziejką z Szafy, trochę pretensjonalnie, odrobinę infantylnie, za to czule. Dzięki niej, w szumie aglomeracji, wśród wielości dźwięków, natłoku obrazów działy się cuda. Po cichu budziła jeden z najbardziej zaniedbanych współcześnie zmysłów, dotkliwie pomijany. Chciała jej o tym wszystkim powiedzieć, ale stojąc przed szafą, wpadła na pomysł zupełnie inny.
Terapeuta delikatnie wsadziła dłoń w szparę między drzwiami i poczuła, że dotyka chłodnej stopy. To miało wielki sens: rozgrzać ją, wymasować, ożywić. Zawzięcie rozcierała ją przez dobre dziesięć minut, tuliła w dłoniach. Na koniec, wzięła z fotela ciepłe miękkie skarpety w kolorze nieba. Z trudem przez wąską szparę wciągnęła je na długie stopy kobiety, spociła się przy tym lekko. Przez cały czas mówiła, podobnie jak mówi się do małego dziecka, nie przywiązując wagi do słów ale do tonu. Nagle, poczuła na swoich dłoniach skostniały dotyk. Tylko siłą woli nie zabrała ręki, nie wzdrygnęła się i nie uciekła. Pomyślała, cóż, te dłonie też trzeba ogrzać i zabrała się do dzieła.
Po tym wszystkim, mówcie co chcecie, ja wiem swoje: dotyk leczy.

o zdjęciu
zamiast szafy, skrzynia z artystką w środku.

5.13.2012




kiedyś myślałam, że to pełnia szczęścia - siedzieć z dala od świata, w okularkach, pod kocykiem i pisać, pisać, pisać. teraz, już nie jestem tego taka pewna.

o zdjęciu
self czyli pobojowisko myśli i czarna dziura.

5.11.2012



jeśli w ogóle dzieciństwo jest czasem szczęśliwym, to tylko dlatego, że człowiek rodzi się ufny. potraktowany niesprawiedliwe buntuje się, swoją miarą ocenia wszystko co widzi, wierzy, że świat jest jego i że wokół niego słońce się kręci. po kilku(nastu) latach życia , odkrywa, że niestety, niekoniecznie, że świat ma swoje sprawy, że nie poczułby jakiejś szczególnej straty gdyby. trochę się wtedy buntuje, albo popłakuje, obraża się itp. ale ostatecznie przyzwyczaja się do sytuacji i odkrywa, że to nie światu zależy na człowieku, a człowiekowi na światu. sprowadza miarę siebie do ziarnka piasku wśród milionów innych ziaren.

o zdjęciach
z archiwum. z braku zdjęć, niechcący odgrzewam wspomnienia.

5.10.2012



robale
robota Igulca
nawet nie wiem kiedy, zaczęła mazać w Gimpie.

5.09.2012


miałam już nie pisać o Korczaku, ale od (tygo)dni łażą za mną jego myśli i wspomnienia z Pamiętnika, nie dają spać, zaglądają w oczy w postaci mocno starszego przygarbionego pana. na przykład taka:
jeśli zdążę, napiszę apologię wszy. bo niesprawiedliwy i niegodny jest nasz stosunek do tego pięknego owada.
albo ta:
ze zdumieniem dowie się człowiek przyszłości, że jako ozdobę mieszkań używaliśmy cięte kwiaty […] I jako dywany skórę zwierząt. skalpy, skalpy kwiatów i szlachetnych naszych braci młodszych w życiu
bez żadnego założenia, programu ideowego, wrażliwością etyczną wyprzedził własną epokę o jakieś dwie epoki, i to wbrew kondycji życiowej.

przy okazji, tak się zastanawiam nad ośrodkiem myśli i praktyki Korczakowskiej. jest gdzieś w ogóle taki z prawdziwego zdarzenia? bo nie mogę się doszukać. za toznalazłam mnóstwo pomników i laurek w postaci imiennego upamiętnienia.

o zdjęciu
fan Korczaka
ale jak tu, po takich czynach i zdaniach, nie być jego fanem.

5.08.2012



z zakamarków twardego dysku

Raport opublikowany przez ZOPS (Zakład Obserwacji Poglądów Społecznych) zaskoczył niemalże wszystkich. Dotyczył badań, którymi objęto kobiety w wieku 18–35 lat. Mieszkanki miast oraz wsi, zamężne, konkubiny, panny, rozwódki, dzietne i bezdzietne, pracujące i bezrobotne. Przy rozsyłaniu ankiet pominięto jedynie zakonnice, zdeklarowane LGBT oraz nieliczne mniszki buddyjskie, pastorów będących kobietami uznano za grupę nieistotną statystycznie.
Badanie posiadało charakter czysto diagnostyczny. Jego cel oscylował wokół rozpoznania stosunku młodych heteroseksualnych kobiet do mężczyzn w postponowoczesnej rzeczywistości (cokolwiek miałoby to znaczyć). Zainicjowane przez Rząd w ramach rutynowych działań na rzecz penetracji świadomości społecznej, miało potwierdzić to co i tak wszyscy doskonale wiedzieli. Jednym słowem nie oczekiwano po nich zbyt wiele, prócz kilku mało zajmujących doktoratów, jednej nadętej profesury. Tym większe było zaskoczenie opinii publicznej.
Respondentkom zadano trzysta osiemnaście pytań. Kafeteria odpowiedzi przewidywała trzy możliwości „tak”, „nie”, „nie wiem”. Pytania prócz tych odnoszących się do statusu społecznego kobiet, oraz tak zwanych pytań kontrolnych, dotyczyły opinii na temat właściwości mężczyzn oraz oczekiwań wobec nich. Nic szczególnie trudnego.
Tymczasem, około dziewięćdziesiąt procent kwestionariuszy ankiet wróciło czystych, kolejnych dziesięć zaginęło. Szok był ogromny. Od razu zażądano powołania Zespołu do Oceny Sytuacji, Komisji Kryzysowej lub innej jednostki kontrolnej, zlecenia ośrodkom naukowym wielowymiarowej ekspertyzy, szeregu reform społecznych.
Puste ankiety stały się Istotnym Dokumentem. Identyczne i beznadziejnie nudne w swym podobieństwie płynęły z rąk do rąk ukrytych w ciasnych lateksowych rękawiczkach. Rząd wydał oficjalne oświadczenie: Koperty zostały otwarte, kwestionariusze wyjęte, następnie włożone do kopert zwrotnych i odesłane do Nadawcy. Nie było w nim nic ciekawego.
Niemniej w mass-mediach zawrzało, w nauce również. Specjalnie powołany zespół, w celu zbadania sprawy, przeanalizował strukturę postawionych pytań. Wątpiono w ich wewnętrzną logikę, oskarżono o tendencyjność, ukryty program, przemoc symboliczną i tym podobne. Ostatecznie, podważono sensowność badań statystycznych, w telewizji ogłoszono koniec nauki, męskości i świata, zresztą, nie po raz pierwszy.
Sprawie siedząc przed ekranem telewizora przyglądała się pewna ponad stuletnia Darwinistka, kobieta nie do końca normalna, choć zajmująca. Swoim zachowaniem wprowadzała w zakłopotanie wszystkich prócz siebie.
Mniej więcej na półmetku życia, zaczęła rozumieć o co w tym wszystkim chodzi – o nic. Siłą rzeczy nie zdradzała się z tą wiedzą, żyła dalej, jak gdyby nigdy nic, czerpiąc satysfakcję z tropienia śladów ewolucji. Szczególnie interesował ją homo sapiens, gatunek wskutek zmian cywilizacyjnych, wyjątkowo podatny na zmiany. Od niemalże stu lat skrupulatnie notowała wszelkie, nawet ledwo dostrzegalne przeobrażenia, którym ulegał. Miała na swym koncie kilka niepublikowanych odkryć. Wciąż, mimo późnego wieku i trudnych warunków pracy, uparcie kontynuowała swoje obserwacje. Każdemu, kto ją odwiedził, kazała
rozebrać się (do rosołu i bez ceregieli)
stać nieruchomo,
siedzieć prosto,
kroczyć równo,
wszystko na golasa. Zdecydowanie, była jedną z trudniejszych pensjonariuszek DPSu.
Tak czy siak, kobietę zaintrygowały wiadomości z telewizji. Słuchała w napięciu o podjętych środkach zaradczych: projekcie rozwoju badań nad klonowaniem kobiet starego typu i masowym rozpoczęciu Programu Rewitalizacji Mężczyzn. W ramach jego realizacji każdemu samcowi w wieku rozrodczym, przysługiwał darmowy dezodorant i maszynka do golenia, trening interpersonalny i kurs psychiki kobiecej, czymkolwiek ona była. Bawiły ją te pomysły, podobnie jak wielkie słowa polityków. Sztywni jak żołnierze prawili o misji, poświęceniu i walce o przetrwanie ludzkości. Machała na nich ręką. Czekała, aż wreszcie ktoś powie coś ważnego, dojdzie do sedna sprawy, wyjdzie poza pospieszne diagnozy, powierzchowne rozwiązania. Albo choć zauważy, że w debacie tej, jak w większości wcześniejszych, prócz kilku „dyżurnych” starszych pań, nie brały udziału kobiety. Znała powód. Odkryła go wiele lat temu. Fenomen skrupulatnie opisała, brzmiało to dość nieprawdopodobnie: Kobietom, wskutek ewolucji wyrosły wirtualne skrzydła, itd.
Jako Darwinistka przez lata obserwowała, jak kobiety uczyły się korzystać z nich. Nie było to łatwe. Przy korzystaniu ze skrzydeł, niezbędna jest równowaga ducha i ciała, każdy pilot o tym wie. Najwyraźniej osiągnęły ją i odleciały z męskiego świata.

o zdjęciu
zmarniały męski świat
(mam nadzieję, że nie wrzuciłąm tego zdjęcia po raz drugi)

5.06.2012




z Pamiętnika Korczaka:

napisałem przed laty powieść o królu Maciusiu. teraz kolej na króla-dziecko: król Dawid Drugi.

szkoda, że nie zdążył.


o zdjęciu
z serii podejrzane


na marginesie
znów z braku czasu i sił witalnych, posucha słów i fotografii.

5.02.2012



kto wie, może ktoś kiedyś stworzy taki typ terapii indywidualnej lub grupowej, jednocześnie sztuką i słowem. rozwiesi oferty: tropem niegdysiejszych kobiet, proponujemy terapeutyczne pogawędki przy pieczeniu ciasteczek, lepieniu kubków, robieniu witraży lub wspólnym szydełkowaniu lub szyciu patchworków, a raz do roku artystycznym malowaniu pisanek. zaraz ktoś będzie przekonywać, że powolna, precyzyjna praca, układa słowa w powolne zdania, porządkuje chaotyczny strumień (nie)świadomości i takie tam. zaraz znajdą się badania potwierdzające skuteczność nowej metody, a jako efekt uboczny, rozplewią się artyści.

pomyślałam o tym wszystkim - pół żartem, pół serio - po wspólnym późnowieczornym ładowaniu ceramiki do pieca. słowa ciągnęły się jak guma do żucia, naczynka przytulały w czeluściach pieca (gary Ia poniżej Ib). chyba obie ziewałysmy ze zmęczenia. a potem, niespodziewanie przyśniłyśmy się sobie nawzajem. więc, siła wydarzenia musiała być spora, skoro jawę ze snem splątała.

o zdjęciach
w drodze do pieca

5.01.2012















normalnie........ afryka, ostre słońce i czerwona ziemia.

kolor podłoża maluje się na skórze.
jesteśmy trochę jak lustra, w których odbija się otoczenie. jesteśmy trochę jak ono, przesiąkamy nim, nosimy jego smak w ustach...



o zdjęciach
back to black &white
jednak.