5.17.2012




z zakamarków twardego dysku


Są terapeuci, którzy chwalą sobie pracę w środowisku własnym klienta, pozostali twierdzą, że to przekleństwo. Są też tacy, którzy w ogóle wątpią w sens leczenia psychiki ludzkiej inny niż farmakologiczny, tych jednak niniejsza opowieść nie dotyczy.
Tak więc, kobieta pracowała w terenie. Zdecydowała się na ten krok dwa lata wcześniej, po nieudanym leczeniu pewnej młodej i smutnej kobiety. Sprawa okazała się bardziej złożona niż początkowo sądziła. Po pierwsze, nie zdołała pomóc dziewczynie, po drugie, sama popadła w tarapaty. Po wszystkim odwiedziła ją policja, była przesłuchiwana, pojawił się również ktoś z radia. Porwała ją lawina przedziwnych zdarzeń, prawie utonęła we wrzących wyrzutach sumienia. To one spychają cię na ulicę, ktoś wreszcie wyraził opinię Środowiska. Ona sama nie była o tym przekonana, mam dość siedzenia na dupie i wymądrzania się – wyraziła to dość dobitnie.
Tyle z historii terapeutki. Oczywiście, przyjęła oferowane jej wsparcie, przepracowała temat, przeszła własną terapię i tak dalej. Gdzieś w trakcie uspokoiła się, nabrała pokory dla nieprzewidywalności życia. Zaczęła leczyć ostrożniej, ze świadomością, że nie zna wszystkich myśli podmiotu, jedynie te, które przed nią rozplata. Tym bardziej ceniła sobie możność obserwacji klienta w jego naturalnym środowisku życia. Jednym słowem, kobieta odnalazła się w Metodzie. Niemałe znaczenie miał fakt, że lubiła chodzić, tak po prostu.
O klientce wiadomo zaś niewiele, prócz dwóch prostych faktów:
1. była świetnie zapowiadającą się artystką
2. mieszkała z matką.
To właśnie z nią terapeutka odbyła pierwszą rozmowę (telefoniczną). Zapamiętała mocny, nie znoszący sprzeciwu głos, konspiracyjny ton sprawa jest delikatna, chodzi o karierę córki. Nie powiedziała jednak nic więcej, nie zdradziła żadnego ze szczegółów, na każde z zadanych pytań odpowiedziała lakonicznie, wymijająco, wreszcie wyraźnie poirytowana wyszeptała nie przez telefon, może być na podsłuchu. Bezsprzecznie, któraś z kobiet potrzebowała pomocy. Zgodziła się przyjechać, jeszcze tego samego dnia, po południu.
Wszystko co zobaczyła zrobiło na niej silne wrażenie. Wyjątkowo przestronny dom o ogromnych oknach i połyskujących ścianach w kolorze sinej bieli. Pomarszczona twarz kobiety, sylwetka spowita w lniany kostium, idealnie wpisująca się w tło, błękitne oczy, siwy kok, szczupła dłoń, rumiankowy krem do dłoni, tak w kilku słowach mogłaby opisać matkę klientki.
Tym samym nie znoszącym sprzeciwu głosem, zaprosiła ją do salonu, wskazała fotel. Kobieta, trochę już zmęczona atmosferą niedopowiedzenia i tajemnicy, usiadła naprzeciw rozwieszonego na ścianie sporej wielkości haftu. To praca dyplomowa córki, a właściwie jej element. Pracowała nad nią przez pełen rok, pragnąc odnaleźć Boga w żmudnej sztuce sztuki. Haft przedstawiał zniewieściałego Jezusa. Gdyby jego koronę cierniową przerobić na wianek, nie byłoby wątpliwości. Dawno nie widziała nic zabawniejszego.
Z zamyślenia wyrwało ją głośne westchniecie kobiety, sprawa jest niezręczna usłyszała. Po czym matka klientki kolejno
1. zamknęła oczy
2. otworzyła je
3. dłonią przejechała po czole
4. westchnęła
5. przygryzła wargi
6. ponownie zamknęła i otworzyła oczy, zupełnie jak w telewizji, nawet dłonie jej się trzęsły.
Na koniec, córka nie chce opuścić.... yyy..... SZAFY, oświadczyła. I jak tu po tym wszystkim, się nie roześmiać? Na szczęście zamiast tego, powiedziała tylko, z córki musi być naprawdę drobna kobieta. Tak czy siak, głupio wyszło.
Pomysł artystki z kryjówką w szafie, rozczulił ją lekko, przywołał ciepłe wspomnienia. W ten przewrotny sposób zachowują się dzieci, chcąc zamanifestować swoje niezadowolenie. Nieraz zdarzyło jej się siedzieć w szafie z obrażonym synem, strasznie się gnietli wtedy. Podkurczała nogi a on z braku miejsca kładł głowę na mamy ramieniu – i jej i jemu robiło się lżej na sercu.
Ta szafa jednak nie była terapeutki, nie było też gwarancji, że w środku siedzi kobieta, równie dobrze mogło jej tam nie być. Miała zatem wyjątkowe poczucie absurdu mówiąc, jestem psychiatrą, przyszłam Pani pomóc. Milczenie szafy. Siedzi Pani w ciemności i w duchocie, odcięta od świata. Milczenie szafy. Zastanawiam się co mogło skłonić młodą kobietę do podjęcia tak radykalnych kroków. To samo. Zastanawiam się co mogło skłonić młodą kobietę do podjęcia tak radykalnej decyzji życia w ciszy. To samo.
Jednym słowem kobiecie zdarzyła się wyjątkowo trudna sytuacja. A jeśli w środku wcale jej nie ma? myślała, jeśli to jakaś ukryta kamera, element performansu, kawałek jej kolejnego prześmiewczego dzieła? Z artystkami nigdy nic nie wiadomo.
W nocy, z desperacji przemierzyła Internet w poszukiwaniu informacji o kobiecie z szafy, chciała poznać wszystkie jej prace. To czego zakosztowała mocno ją zaskoczyło. Artystka bowiem uprawiała tak zwaną sztukę organoleptyczną. Całe miasto okazało się usiane jej pomysłami. Tkwiły ukryte w metalowych czarnych skrzynkach, we wnętrzach słupów betonowych i przydrożnych drzew, niektóre w sztucznych kałużach, na przystankach autobusowych, przy wejściu do sklepów, supermarketów i do przejścia podziemnego, w okolicach kościołów i knajp, w bramach, oficynach, przy trzepakach. Zasilały tak zwaną przestrzeń publiczną, lub raczej to co z niej zostało.
Sztuka kobiety z szafy nie była do oglądania, wręcz przeciwnie, kryła się przed ludzkim okiem, ujawniała przed dotykiem – była sztuką do macania, dosłownie. Cała frajda polegała na tym, by nie bać się, zaryzykować, włożyć w czarną skrzynkę dłonie i dać się ponieść wrażeniu. To było jak najbardziej realne. Nie bez znaczenia okazywała się percepcja konkretnego odbiorcy, dopiero dzięki niej zostawiona przez artystkę materia rozkwitała w dłoniach i stawała się dziełem, wzruszała do łez. Dłonie zimne, nieczułe lub strachliwe zabijały wszelką rozkosz przeżywania, a z nią banalizowały kompozycję. Tak jak to jest ze wszelką sztuką, bez podatnego odbiorcy, zostawiona sama sobie, ocierała się o bezsens.
Kobietę najbardziej ujął cykl prac zatytułowanych "Fugi dla dłoni". Dała się omamić aż po zachwyt. Początkowo jednak, z uporem składała doznania dłoni w całość, jak puzzle, przekonana, że stanowią obraz, który umysł powinien zrekonstruować, by nacieszyć się jego widokiem. Nic z tego. Potem pluła sobie w twarz, że nie od razu zastosowała się do polecenia w ramce. Instrukcja wszakże była wyraźna: dotknij tego co w ukryciu, nie myśl, odczuwaj, to w zupełności wystarczy. Niemalże od każdej następnej skrzynki odchodziła w euforii, poruszona do granic egzaltacji, jak po wysłuchaniu niezwykłego utworu muzycznego. Odurzała ją kompozycja wrażeń. Nigdy nie przypuszczała, że jej dłonie mają podobną moc odczuwania, czerpania absolutnie estetycznej przyjemności z kontaktu z tym co realne (w sensie namacalne). Wcześniej nie zastanawiała się nad dotykiem nie eksperymentowała z materiami. Jak większość ludzi ręce automatycznie kojarzyła ze sprawczością. Były wyłącznie czymś na wzór ludzkiego narzędzia, zatem niespecjalnie dbała o nie, nigdy też nie przyglądała się im szczególnie, nawet piłując paznokcie.
Chodząc po mieście, sporo myślała o klientce. Na własny użytek nazwała ją Czarodziejką z Szafy, trochę pretensjonalnie, odrobinę infantylnie, za to czule. Dzięki niej, w szumie aglomeracji, wśród wielości dźwięków, natłoku obrazów działy się cuda. Po cichu budziła jeden z najbardziej zaniedbanych współcześnie zmysłów, dotkliwie pomijany. Chciała jej o tym wszystkim powiedzieć, ale stojąc przed szafą, wpadła na pomysł zupełnie inny.
Terapeuta delikatnie wsadziła dłoń w szparę między drzwiami i poczuła, że dotyka chłodnej stopy. To miało wielki sens: rozgrzać ją, wymasować, ożywić. Zawzięcie rozcierała ją przez dobre dziesięć minut, tuliła w dłoniach. Na koniec, wzięła z fotela ciepłe miękkie skarpety w kolorze nieba. Z trudem przez wąską szparę wciągnęła je na długie stopy kobiety, spociła się przy tym lekko. Przez cały czas mówiła, podobnie jak mówi się do małego dziecka, nie przywiązując wagi do słów ale do tonu. Nagle, poczuła na swoich dłoniach skostniały dotyk. Tylko siłą woli nie zabrała ręki, nie wzdrygnęła się i nie uciekła. Pomyślała, cóż, te dłonie też trzeba ogrzać i zabrała się do dzieła.
Po tym wszystkim, mówcie co chcecie, ja wiem swoje: dotyk leczy.

o zdjęciu
zamiast szafy, skrzynia z artystką w środku.

1 komentarz: