2.14.2012












noszę ze sobą cenny aparat, który wymyśliłem dwa miesiące temu i dzięki któremu zrealizuję większość moich nowych obrazów. przypomina malutki i delikatny aparat telewizji kolorowe j a nie okropny i twardy aparat fotograficzny. najwspanialsze jest w nim to, że jest zupełnie miękki. tak to oko (Salvador Dali). niestety, nie jestem tak utalentowana.

o zdjęciach
z serii miasto mówi.
tym razem, mowa plemienia. nic osobistego (żadnego kocham, love, czy Aśka to suka), żadnych paranoicznych Żydzi do gazu, albo precz z pedałami, nic otwarcie wrogiego JP (jebać policję). jedynie oznakowanie terenu, zaakcentowanie przynależności i lojalności.
świat młodych kibiców musi być pełen skomplikowanych rytuałów, inicjacji, które jeśliby zbadać łudząco przypomniałyby te (pra)stare.

lubię tę torię, która głosi, że mecze drużynowe są cywilizowaną formą wojny, walki. dlatego zapewne tak łatwo wymykają się spod kontroli.

terror corps to podobno szczecińska amatorska drużyna piłkarska. ale mogę mylić się.

na marginesie
M(iłosz) znów rozkręcił w szkole interes. sprzedaje granie na telefonie za karty piłkarzy.

koniec przerwy w przerwie od blogowania;)

2 komentarze:

  1. No to mieli wenę twórczą... u nas słowna wojna fanatyków miejscowych klubów rządzi na murach. Na szczęście pojawia się stopniowo antidotum w postaci ciekawych murali.

    Fajne serie podwórkowe wrzuciłaś :-)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń