3.13.2013

Pogromca..............










z czeluści twardego dysku
próba tekstu o dzieciach i dla dzieci 


Pogromca windy



W pewnym wieżowcu na ostatnim, trzynastym piętrze mieszkał chłopiec. Mieszkał z mamą, z tatą i z laptopem. Mama mówiła do niego Koteczku, tata wołał Stary! – jakby odzywali się do dwóch różnych osób. On sam, w Internecie przedstawiał się jako Pogromca.
Miał prawie dziesięć lat, kasztanowe włosy spięte w kitkę, chodził do trzeciej klasy i wciąż wierzył w wilkołaki. Mało tego, był przekonany, że któryś z nich mieszka w tym samym bloku co on, na którymś z niższych pięter i podobnie jak większość dorosłych, każdego ranka zjeżdża windą do pacy. Dlatego chłopiec nigdy-prze-nigdy nie wchodził do windy i unikał wzroku sąsiadów. Zbiegał po schodach, nie oglądając się za siebie – szybko szybciej! szybko szybciej! A i tak, na parter docierał dłuuugo po rodzicach, ale przynajmniej cały i zdrowy. Cieszył się, że ocalał. Za to oni, zazwyczaj nie wyglądali na zadowolonych. Tato przed klatką palił papierosa, albo mama paliła, a tato nudził się tuż przy schodach.
  • To jest chore! Stary, przestaniesz kiedyś? – witał syna.
Mama witała go trochę inaczej:
  • Koteczku, kochanie, nic ci nie jest? A jakbyś nogę złamał na tych schodach? Koteczku...... Zobacz, znów przez ciebie spóźnimy się..... – miała niemalże płaczliwy ton. Chłopiec milczał. Po cichu cieszył się, że wciąż żyje, że po drodze nie rozszarpał go żaden wilkołak.

Nikomu, ale to nikomu tego nie mówił, ale skrycie pragnął zostać Pogromcą Wilkołaków. Bo skoro istnieją wilkołaki, to muszą też być ich pogromcy (jak w grze komputerowej). Tacy, którzy noszą długie, czarne peleryny i zabijają miotając srebrne kule. Zrobił sobie kilka podobnych, zgniatając sreberka po czekoladzie, ale były do niczego. Zrobił też pelerynę, z wielkiego czarnego worka na śmieci
  • Wyglądasz jak wielki śmieć! – zaśmiał się tata rubasznie, gdy peleryna zdradziła go szelestem.
Poza tym, miał jeszcze, kilka maleńkich, plastikowych imitacji srebrnych kul. Trzymał je w metalowym pudełku po duńskich ciastkach. Za każdym razem, gdy rodzice kłócili się, wyciągał je, liczył, oglądał, czyścił i toczył po podłodze (ostrożnie, by nie wpadły pod szafę z ubraniami).

Raz, gdy skończył dziesięć lat, dzień po jego urodzinach, mama i tato pokłócili się j a k n i g d y w c z e ś n i e j, o jakieś pieniądze i nie tylko. Tyle słyszał. Potem, kazano mu wyjść z domu, pójść na podwórko, bujać się na huśtawce i ślizgać ze zjeżdżalni. Trochę się niepokoił, ale ostatecznie chętnie wyszedł. Biegł z trzynastego piętra nie oglądając się za siebie – szybko szybciej! szybko szybciej! – gdzieniegdzie skacząc po dwa schodki. Na parterze poczuł, że kręci mu się w głowie, że brzuch go boli, że ma nudności i w ogóle, do kitu do kitu. A potem, wybiegł jak wystrzelony z procy przed klatkę schodową. Uderzył go powiew świeżego powietrza, zapach dymu palonych liści i głos dozorcy:
  • odsuń się smarkaczu.
Na podwórku bawił się w syfa-berka, jeździł na pożyczonym rowerze, przezywał dziewczyny i robił mnóstwo innych rzeczy. Naturalnie, nie wrócił do domu czysty. Ale mamy nie było, więc nie miał kto marudzić. Trochę to go zaskoczyło. Nie zdążył nawet spytać co się stało? bo usłyszał:
  • Stary – ton ojca był uroczysty – od jutra sam będziesz wracał ze szkoły. Jesteś już poważnym facetem, dasz radę!
Po czym dodał – tylko bez ceregieli.

Pierwszego dnia, po prostu przemknął na palcach obok windy (spięty jeszcze bardziej niż zwykle) i przeskakując po dwa stopnie, pognał na górę. W okolicy szóstego piętra poczuł straszne zmęczenie. Wyjął z kieszeni kulki i usiadł na schodach. Chciał się nimi trochę pobawić, ale przeszkadzał mu jego własny głośny oddech. Naprawdę bał się, że go zdradzi. Nic więc dziwnego, że cały aż podskoczył na dźwięk odgłosu przekręcanego klucza w zamku. O mały włos zapomniałby o kulkach, tak szybko się zbierał. Po prostu zerwał się na równe nogi i zwyczajnie zwiał.
Drugiego dnia było jeszcze gorzej. Przed drzwiami windy, siedziała na wózku inwalidzkim dziewczynka. Wózek był elektryczny, czarny w różowe kwiatki i wydawał się za duży dla niej. Tak, że chłopiec widział tylko rude włosy i skrawek czerwonych butków. Chciał jak dzień wcześniej przemknąć niezauważony cichaczem, ale ona, gdy był już przy schodach, zawołała go tak mocnym, wręcz oburzonym głosem, że nie miał odwagi biec dalej.
  • Ej, tyyy!!
  • Ja? – udał zaskoczonego.
  • No a kto?
Chłopiec rozejrzał się dookoła, po czym spytał niezbyt uprzejmie:
  • Czego chcesz?
  • Muszę wjechać na dwunaste piętro.... – zaczęła, ale chłopiec szybko przerwał jej:
  • To wjeżdżaj.
  • Nie dosięgnę do przycisku. Sterczę tu już dwadzieścia minut. I czekam na towarzystwo – uśmiechnęła się. Wyglądałaby jak zwykła nudna dziewczyna, gdyby nie ten kosmiczny pojazd na którym siedziała. Ale i tak wzruszył ramionami, jakby od niechcenia. Liczył na to, że Ruda Kaleka odczepi się, ale ona niespodziewanie zaczęła:
  • Wiesz......... Muszę do toalety – przyznała cichutko.
Chłopiec nie bardzo wiedział, co w takiej sytuacji zrobić. Wyglądał, jakby nad czymś usilnie zastanawiał się, a potem zapytał:
  • Ile masz lat?
  • Osiem i pół. To znaczy, prawie dziewięć – dziewczynka głośno zastanawiała się.
  • Hmmm.... To jeszcze pewnie nie wiesz, że windami jeżdżą wilkołaki.
  • Wiem – przytaknęła bez cienia emocji. Po czym szybko dodała – Ale tu żadnego nie ma.
Chłopiec rozejrzał się. Faktycznie, byli zupełnie sami. Jednak:
  • Jakiś może wsiąść do windy na kolejnym piętrze – powiedział.
  • Nie o tej porze. Mniej więcej za pół godziny jakiś ciężko dyszący potwór będzie wchodzić po schodach na trzynaste piętro. To wszystko. Wilkołaki jeżdżą tylko wieczorami, na łowy. Ale i tak mam amulet – wyjęła z kieszeni.
  • To zwykły guzik!! – chłopiec krzyknął oburzony.
  • Ale skuteczny. Zmienia wilkołaki w pył – wyjaśniła.
  • Ja mam kilka srebrnych kul w kieszeni – rzecz jasna, Pogromca nie chciał wyjść na tchórza.
  • To w razie czego, damy radę. Jedziesz? - spytała z prośbą w głosie. Najwyraźniej już baaardzo spieszyło się jej.
Takim cudem, chłopiec wsiadł do windy. Nogi miał jak z waty za to minę hardą.
  • Jestem Ewa.
  • A ja Pogromca.
  • Aha, to teraz teleportuj nas na dwunaste piętro Pogromco Windy.
Bał się strasznie, gdy naciskał guzik z dwunastką. Spocił się przy tym jak na wuefie. Gdyby nie ta mała kaleka, nigdy nie zrobiłby tego! Właściwie to był wściekły na nią, przecież ryzykował życiem!
Winda ruszyła. Najpierw gwałtownie opadła kilka centymetrów w dół, a potem poderwała się do góry. Poczuł, że zaczyna mu brakować powietrza, że robi mu się duszno i że nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Zsunął się po ścianie na podłogę. Gdy siedział tak, wciśnięty plecami w ścianę i myślał o tym, by się tylko nie udusić, dziewczynka nagle, ni z tego ni z owego spytała:
  • Co wiesz Pogromco o potworach?
  • Ja? Ja nic nie wiem – ledwo wysapał.
  • Jak to nie wiesz? Wszyscy wiedzą.
  • ??? – chłopiec nie wierzył własnym uszom.
  • Że w tej klatce mieszka potwór – powiedziała to takim tonem, że zaczął się głośno zastanawiać – Wilkołaki i potwór na jedną klatkę, to trochę za dużo. Co będzie jeśli któreś wejdzie teraz do windy?
  • Nie wejdzie. Możesz tam sobie siedzieć spokojnie. Potwór nie jeździ windą, on szaleje na klatce. Sapie i dyszy, goni swoje ofiary kilka razy dziennie. Często go słyszę – wyjaśniła.
  • To dziwne – zamyślił się – nigdy go nie spotkałem....
Chciał coś dopowiedzieć, ale winda zatrzymała się.
  • Dwunaste! – krzyknęła dziewczynka. Na co chłopiec szepnął:
  • Uff, przeżyliśmy.
  • Nic w tym dziwnego. Mówiłam ci, jesteś Pogromcą W i n d y .
Na te słowa Ewy roześmiał się:
  • A ty niby skąd o tym wiesz ?
  • Widzę – powiedziała. Po czy pokiwała na niego palcem (żeby się zbliżył), tak jak to robią stare czarownice w bajkach.
Podszedł posłusznie i zniżył głowę, a ona szepnęła mu do ucha:
  • Jestem córką wiedźmy, widzę więcej niż inni – gdy to mówiła, miała przeraźliwie poważną minę. Zachciało mu się śmiać, bo nie wierzył w wiedźmy, czarownice i w elfy, ale spojrzał w jej oczy. Były poważne i bardzo jasne. Skórę też miała prawie białą, na twarzy i na rękach. Wyglądała tak, jakby nigdy nie przebywała na słońcu. To już wystarczyło, by wątpić w jej normalność. Zdecydowanie, nie znał nikogo podobnego do niej.
W końcu Ewa odjechała. Towarzyszyło jej delikatne buczenie wózka.

cdn............


o zdjęciu 
pogromca konsoli

2 komentarze: