2.21.2011












wierzę Lacanowi – podmiot nie mówi a jest mówiony. to przy okazji wystawy Agaty Kosmacz book on the elements w Schloss Broellin (http://www.broellin.de/)

na wystawie właściwie jedna rzecz jest określona: kolor. czarna jest książka, czarne są dziecięce bączki, czarne są powycinane z kartonu litery, czarne jedynie miejscami rozświetlona fioletem znaki na fotogramach, podobnie czerń z lekką domieszką fioletu jest tłem dla poezji.
cała reszta to poszukiwanie, ostrożne przeglądanie i testowanie różnych form wyrazu, takie sprawdzanie co mi w dłoni leży, co może być moje. może fotogram a może instalacja, może karton a może zabawka, może filozofia a może poezja, może interakcja a może wycofanie, może 3D a może 2. jedno co jest spójne, to barwa.
całość stanowi miłe dla oka, szalenie estetyczne intelektualne wariacje na temat książki. tytułowe żywioły są tu chyba tylko pretekstem dla zabawy autorki, dla jej prywatnych poszukiwań istoty książki. bo niby co jest dla ksiązki cząstką elementarną? znak graficzny? materiał z której jest złożona? a może sens? bo ten, posiada każda, nawet telefoniczna. jakie istnieją granice tego pojęcia? czy książką jest złożona kartka z wydrukowaną treścią? czy jest nią jeszcze trójwymiarowa ilustracja platońskiej teorii żywiołów włożona między kartki?
jedna tylko rzecz nie pasuje do całości, albo nie pasuje pozornie. bo można odważnie, trochę na wyrost i niedelikatnie założyć, że to ona stanowi ów nieredukowalny sens jakieś prywatnej książki autorki – intymną cząstkę elementarną, duchową bazę, żywioł, której klimat w postaci barwy przenika każdy z obiektów wystawy. to bączki, dziecięce zabawki pomalowane na czarno, ustawione na tafli niewidzialnego zegara, niczym mentalne uwięzienie w dzieciństwie spowitym smutkiem(?) żalem(?) utratą(?).
jeśli to ilustracja, to genialna. oszczędna w formie, delikatna, łamiąca mit dzieciństwa jako czasu bezuwagi, beztroski, a przede wszystkim dziecięcej nieobecności we wspólnym świecie, czyli przekonania, że po dzieciach wszystko spływa. nie spływa. inaczej, niektóre z nich nie przywiązywałyby się do zabawek tak wymagających samotności, zagłuszających i uwalniajacych od świata zewnętrznego.
jednak, czy to źle? skoro ostatecznie żywioł żal okazuje się być niezwykłą siła twórczą, energią może trudną, ale inspirującą.

na marginesie
dzieci obecne na wernisażu nie rozpoznały bączka jako kręciołka. dla nich był raczej statkiem ufoludków krążącym po kosmosie galerii. w pewnym momencie spontanicznie ustawiły je pod ścianą w linii prostej. Ani (openwork.pottery) całość przypomniała ołtarzyk. galerie jako świątynie sztuki? ot siła skojarzeń, prywatnych interpretacji.

2 komentarze:

  1. tak, w kontekście zawieszonych fotografii i okna powyżej, tej wnęki, jakby tam było schowane coś świętego, coś niedostępnego, a w tym układzie symetria była, i pewnie dlatego skojarzyło mi się to z ołtarzem... a bączki, na stole nie jak ofiara, ale wyniesienie, bo tam dzieciaki triumfowały:)

    OdpowiedzUsuń