bardzo lubię tą teorię, która każe spojrzeć na uprawianie fotografii przez pryzmat
zen - stanu umysłu, w którym następuje chwilowe, głębokie zjednoczenie z fotografowaną rzeczywistością, zupełnie zapomnienie się, mimowolne zlanie granic. towarzyszy mu zawsze zachwyt, świadomość kruchości i ulotności życia, przemijania i ruchu. cokolwiek by o nim mówić, jest subtelną afirmacją życia.
o zdjeciach
jak w japońskim teatrze cieni.
Taki trochę Papercut
OdpowiedzUsuńtak, po naszemu "wycinanka", też ładnie! ;)
OdpowiedzUsuń